Powieści i opowiadania > W cytrynowym świecie

Engelbert Raus

Engelbert RausDnia 12. 08. 2000 r. zmarł Engelbert Raus. Nikomu nieznany starszy pan. Pierw powoli umierało jego serce. Po krótkim czasie ciało świadome, że człowiek nic nie znaczy bez miłości, także udało się na spoczynek. Śmierć spotkała go prosta, niczym niewyróżniająca się spośród różnych niezwykłych historii opisujących ostatnie ludzkie chwile. Wylew – tak brzmiała krótka, sucha diagnoza lekarza wypisującego akt zgonu. Ja jednak wiedziałem więcej. Przyczyną śmierci nie była zwykła biologia organizmu. Zabiła go samotność.

Pana Engelberta poznałem (jeżeli podglądanie go zza krzaka można tak nazwać) miesiąc przed jego śmiercią. Pamiętam jak przyjechałem do dziadka na działkę moim nowym, pełnym bajerów rowerem. Uśmiechnięty już z daleka wołałem do dziadka aby podszedł do mnie i go obejrzał. Głośno komentowaliśmy mój nowy nabytek, kiedy za moimi plecami usłyszałem parsknięcie wyrażające dezaprobatę. Zaskoczył mnie widok starszego pana w ogródku sąsiadującym z działką mojego dziadka. Od początku wakacji codziennie przyjeżdżałem do dziadka i nie widząc nigdy nikogo po drugiej stronie ogrodzenia uznałem za rzecz oczywistą, że nikt tam nie mieszka. Dlatego w pierwszym odruchu zamiast przejąć się reakcją starca zapytałem konspiracyjnie dziadka kim jest ten starszy pan.

Gdy znaleźliśmy się już w bezpiecznej odległości dziadek podzielił się ze mną swoją wiedzą na temat Rausa. Chociaż nikt go dobrze nie znał, większość działkowców uważała go za starego dziwaka. Engelbert unikał ludzi. O swojej obecności przypominały tylko jego parsknięcia, które wydawał, gdy ktoś zakłócał jego ciszę. O Rausie krążyło wiele plotek. Najbardziej prawdopodobna była ta, że stracił parę lat temu swoją ukochaną wnuczkę. Jedyną osobę, która go odwiedzała i kochała starca. Od tamtej pory zamknął się w sobie i unikał ludzi.

Wszelkie tajemnice i nierozwikłane historie były dla mnie jak magnes. Od tamtego dnia zacząłem z ukrycia podglądać Engelberta. Dni prowadził jednakowo, według schematu. O 10 rano, zawsze cichym krokiem wchodził na swoją działkę. Zapalał papierosa. Następnie sprzątał swój teren. Zapalał kolejnego papierosa i szedł do gołębnika. Tam wyciągał małego, białego gołąbka, sadzał go sobie na kolanach i z zadumą patrzył w niebo. Dzień po dniu. Każdy taki sam.

DziadekDziadek

Nastąpił jednak inny dzień od po pozostałych. 11.08.2000 roku zaczął się tak samo. Godzina 10:00, Engelbert wchodzi na działkę – powiedziałem do dyktafonu. Śledztwo rozpoczęte. Chwilę później, dla dokumentacji mojego śledztwa, zrobiłem zdjęcie gdy otworzył okiennice. Postanowiłem zakraść się bliżej. Ciekawiło mnie czy ma jeszcze jakieś inne gołębie. Na stole były wielkie kosze z czerstwym chlebem, gołębnik był zbyt duży jak dla jednego gołąbka. Postanowiłem to sprawdzić osobiście. Zakradłem się po cichu. Raus wyciągnął właśnie małego gołąbka. Trzymając go delikatnie w swoich pomarszczonych dłoniach, mówił do niego czule nazywając go Eliza. Swym dużym palcem głaskał delikatnie główkę gołębia. Tak wzruszył mnie ten widok, który chciałem zachować na dłużej, że postanowiłem zrobić im zdjęcie. Niestety brzęczek spustu migawki spowodował, że stary usłyszał a po chwili i zobaczył mnie. Gdy popatrzył na mnie ze zdziwieniem, zrobiłem mu ostatnie zdjęcie z bliska i uciekłem. Nic nie powiedział, był w szoku. Ten niemiły incydent nie wytrącił Rausa na długo z równowagi. Wrócił po chwili do swoich codziennych czynności. Zapalił papierosa i patrzył w niebo. Gołąbek chodził po nodze swojego gospodarza. Po czym poleciał. Pierwszy raz widziałem, że ten mały gołąbek potrafi latać. Codziennie przypatrywałem się mu jak chodził po balustradzie werandy, przechadzał się po działce niczym jej właściciel. Jednak nigdy nie latał. Zawsze stąpał swoimi małymi stopkami po ziemi. Stary najwyraźniej też był zaskoczony. Patrzył w stronę w którą odleciał nieruchomo. Nie drgnął. Miałem wrażenie, że łza kapie mu po policzku. Ale może tylko to sobie uroiłem, nie widziałem z tak daleka dokładnie. Niemniej jednak wyczułem smutek na jego obliczu. Gdy następnego dnia przyjechałem na działkę Raus nadal nieruchomo siedział wpatrzony w jeden punkt. Co jakiś czas zapalając kolejnego papierosa. Zmartwiłem się starcem. Chciałem nawet do niego podejść i z nim porozmawiać. Pocieszyć go. Przecież gołębie odlatują, to jest normalna, naturalna kolej rzeczy. Rozumiałem jednak jego ból, powagę sytuacji. Gołąbek był jego jedynym przyjacielem. Odlatując pozostawił go samego. Znowu został sam, nie miał nikogo. Gdy Raus spadł z krzesła i nie wstał od razu zadzwoniłem po karetkę. Niestety, było za późno, odszedł. Nie zniósłby już dłużej osamotnienia. Gołąbek uosabiał jego wnuczkę. Tak mały, delikatny, ciekawy świata. I miał jedną wielką zaletę, bał się latać. Istniała więc szansa, że on go nie opuści. Zostanie z nim na zawsze. Gołąbek, nie świadom brzemienia jakie na nim spoczywa, tak beztrosko odleciał. Opuścił Rausa i już nie wrócił.

DziadekDziadek
Olga Zabielska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.