Kilka słów po...

Hubertus '16 w Kątach

Hubertus w KątachUstalenia, ustalenia... Ale wbrew nieco napiętej sytuacji telefony wcale się nie urywają. Rodzice młodocianych jeźdźców zbyt często bywają w stajni w Kątach, żeby nie być na bieżąco z tym, co tam się dzieje. Oczywiście rozmowy są na miejscu i nabierają swojego rodzaju intensywności. Szukanie ogromnego garnka, prawie kotła na bigos. Kto ugotuje grochówkę? Czy ma być też wersja jarska? Kto ma większy bagażnik, żeby przywieźć najwięcej i największych spożywczych produktów? Kwestia zgody jest natychmiastowa. Nie prowadzi się tutaj negocjacji. Wręcz przeciwnie. Aż za dużo chętnych na upieczenie ciast (potem się okazuje, że jest ich bez liku), przywiezienie kilkunastu bochenków chleba, napojów, kiełbasek, przeróżnych drobiazgów do przegryzienia i cóż, rzecz jasna, naczyń, naczynek, sztućców. O worki na śmieci i sprzątanie po całym dniu nikt nie pyta. Wykona się samo. Odpowiedzialność zadziwia. Podobnie jak ze stołami, ławkami, ogniskiem, drewnem do niego. Operatywność i zaangażowanie godna... właśnie, czego godna? Czy to magia dzieci? Może czar miejsca? Osobowość Agnieszki?

Na miejscu wieje bardzo, ale nie jest to jakieś zadziwiające w Kątach. Z każdej strony pola, łąki. Lasy wcale nie tak blisko, żeby stanowiły jeszcze zieloną ścianę dla ochrony padoku. Pozostałości po pegeerowskich hodowlanych budynkach są podziurawione jak ser szwajcarski. Ogromna drewniana stajnia stoi akurat nie na linii wiatru. Temperatura prawie cały czas bliska zeru. Lecz nie zachowujemy się jak na miejskich parkingach. Nikt nie włącza samochodu, ogrzewania i nie chroni się w doraźnym cieple. Z aut wyciąga się czapki, szaliki, rękawiczki. Przynajmniej dorośli i co niektóre, lekko strofowane przez rodziców dzieci.

Chlup, chlup. Plask, plask. Tup, tup. Można to wszystko usłyszeć, gdy stoi się przed zamkniętą bramą do stajni. Dzisiaj to przestrzeń tylko dla wtajemniczonych. Nie tylko miejsce czyszczenia siodeł, uprzęży, zwykłego zamiatania, karmienia (koni, kóz, kotów i królika), tudzież medycyny weterynaryjnej i estetycznej. Ileż te dzieci mają odwagi! Na kolanach w sianie (to one dbają o to, żeby w boksach ich pupile miały świeże i czyste) zajmują się końskimi kopytami, bokami. To ganią za brud lub przytulają się do pyska. To rozczesują ogony i grzywy, to strofują za to, że zwierzę nie chce stać w miejscu, gdy końskie włosy należy zapleść w fantazyjne warkocze. Właśnie, nie tylko. Porozwieszane, gdzieś po przebieralni, po siodlarni własne odświętne ubrania, błyszczące kaski, wypastowane buty. I... stroje. Dorośli mają prawo wstępu tylko wówczas, gdy z samochodu należy przynieść fragmenty przebrania. Tylko nie ma łatwo. Przebrania dotyczą oczywiście dzieci, ale i koni! Zabawa jest na całego. Cóż to przebrać się, wystroić i zrobić makijaż. Ale wykonać to zwierzęciu!

Gdy paru mężczyzn i niesamowita, energiczna jak fryga Anna walczą z aluminiowymi drążkami, wiatr turkoce w zielonym materiale. Nie pomagają cegły, kawałki betonu, ciężkie i grube konary. Na razie nie znalazł się sponsor na namiot, który mógłby ochronić od deszczu przy kątowskim wietrzysku. Rezygnacja. Ale nie, rzecz jasna, żadna tam porażka. Bliżej miejsca na ognisko podjeżdżają tyłem samochody. Otwierają się bagażniki vanów i dostawczych. Oto zarazem i kuchnia, i szynk. I restauracja, i kawiarnia. Trzeba za to jechać po ławki i stoły. Ich rozłożenie trwa krócej niż zapakowanie i dojazd ze starej kuźni. Złożenie siedzeń w aucie to drobiazg. Tutaj nikt się rozczula takimi bagatelkami.

Hubertus w KątachHubertus w KątachHubertus w Kątach

Istnieje jednak ryzyko. Aczkolwiek nie pomstuje się na wiatr ani na brakujące, pożądane wszakże finansowanie ze strony powiatu, gminy i św. Hubertus wie jeszcze kogo. Niebo zachmurzone, choć jest tak zimno, że może wcale nie padać. Ale, ale... Sporo elektronicznego sprzętu na nieosłoniętym miejscu tuż przy padoku. Mikrofony na stojakach, głośniki, wzmacniacze, laptopy. Czyjeś to w końcu jest. A więc hazard, gambit z pogodą.

Tymczasem lisia kita przyczepiona już do pleców Agnieszki. Iskra, czyli Ruda rusza powoli kilkaset? kilkadziesiąt metrów? na zaorane pole w kierunku Skierek czy Windy. Publiczność na polnej drodze. Niektórzy marzną w samochodach. Oprócz jeźdźców i koni tylko kamerzysta ma prawo wstępu do świątyni Hubertusa, patrona jeźdźców. Tak, tak... Nie pofatygowali się tutaj ani myśliwi, ani leśnicy, których ów święty także jest patronem. Z wyjątkiem jednego. Ale o tym trochę później. Konie ruszają, nawoływania jeźdźców zagłuszane przez krzyki widzów. I do tego nieprawdopodobny komentarz wzmocniony głośnikiem, godnym sprzętu strajkujących gdzieś po wielkich polskich miastach. Być może to swoisty strajk? Dzieci niespecjalnie zamożnych rodziców, miłośników koni, ludzi uciekających co tydzień z miasta? Szybki powrót. Tym razem pod górkę, więc robi się ciepło i nikt nie rzuca się od razu do kawy, czy tupie przy ognisku. Przenosiny po chwili za ogromną stodołę. Nawet nie wiemy, kiedy i kto ukrył na pastwisku lisa. Cwane dzieci. Zsiadają z koni. Dwie głowy zwieszone obok siebie. Jakby jedna postać scalona przez wodze. W końcu ktoś krzyczy, unosi ręce w górę! Towarzystwo się rozchodzi. Stajnia, ognisko, kiełbaski, kawa, herbata, ciasta, grochówka, bigos, padok. To nieprawdopodobne, ale żadne z dzieci nie jest zmarznięte! Jedne kręcą się w boksach koło koni, drugie przygotowują się do małej gonitwy, kolejne stępują, kłusują, galopują. Tutaj każde z nich ma zajęcie. Czy widzieliście kiedykolwiek, gdziekolwiek dzieci i młodzież w wieku tak rozrzuconym, które się nie nudzą, snują, marudzą, kręcą się wokół dorosłych? Tutaj one dbają o zabawę, one są bohaterami, aktorami, scenarzystami, reżyserami, rekwizytorami, scenografami.

Hubertus w KątachHubertus w KątachHubertus w Kątach

W tym roku premiera. Pony Games. W głównej roli Kubuś Puchatek, opony i drągi. Nie tylko dla najmłodszych. Nie można nie było być pod wrażeniem niezwykłej współpracy i przyjaźni. Dziewczyny, które potrafią na co dzień wyrzucać sobie wszystko, kłócić się o kopystki, szczotki, baty, ganić za zajmowanie się tym koniem, a nie innym, pyskować i uczyć jak jeździć, czyli po prostu wkurzać, jak to nastolatki, kooperują ze sobą, jakby pomoc, przyjaźń i empatia były jedynymi ich uczuciami. Co rusz to zmiana. Jedno dziecko na koniu, drugie prowadzi za uzdę. Wydaje się, że ze stajni wychodzi bez liku zwierząt. Budynek rozrasta się zatem do rozmiarów stadniny w Kętrzynie lub w Książu. I mała gonitwa. Ach, uchwycić na fotografii te pochylone sylwetki, prawie że przyciśnięte do końskiej szyi. Przypadkiem znaleźć moment, gdy wszystkie cztery kopyta nie dotykają podłoża. Twarze jeźdźców to skupione, to nieco przestraszone szybkością, to rozradowane, to z kolei dumne. A znowu pokrzykiwania, doping, nawoływania. Imiona dzieci, imiona koni. Zimno niby a z każdej strony aż bucha gorącem. I z padoku, i od strony publiczności. Ostatni akcent. Najpierw wybór komisji. To ma być tak bardzo na poważnie. Kartka, długopis. Klasyfikacja. Zachwyt nad przebraniem jeźdźca, strojem konia, pomysłem, ideą (na przykład literacką, historyczną), ogromem włożonej pracy. I odwagą... Przecież niektórzy jeźdźcy są prawie półnadzy!

Prawie wszyscy przy ognisku. Zapachy jedzenia. Umęczone i rozradowane dzieci. Specjalna piosenka na cześć Agnieszki. Tym razem oprócz szczerych uśmiechów nie tylko wszystkie dzieci otrzymują prezenty i nagrody. Nie tylko jak zawsze własnoręcznie wykonane kolorowe floo, ale ufundowane przez leśnika, myśliwego, Członka Komisji Tradycji Łowieckich Mazurskiej Okręgowej Rady Łowieckiej w Olsztynie – Andrzeja Kujawę prezenty, żeby nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Mają teraz w swoich pokojach dzieci nie tylko zwycięskie statuetki, ale kubki i kalendarze z końskimi emblematami i zdjęciami. Rodzice dyplomy. Bezkonkurencyjny w komentowaniu Hubertusa Wojtek także pewien drobiazg. Na co przecież zbierali pieniądze także i inni. Uściski są serdeczne, jakieś bardzo szczere. Nieco introwertycznemu panu Czarkowi też udziela się sympatyczna atmosfera. A przecież to większość jego koni, jego pola, jego pastwiska... Imion jednak jest dużo więcej do wspomnienia i uhonorowania. O Ani i Wojtku już wiadomo. Ale przecież byli Kasia, Jarek, Elwira, Dorota (jedna i druga)...

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.