Tak, nadal randkuję z intrygującym panem selerem. Moje uczucie do niego wzrasta z każdym pysznym posiłkiem. Jakiś czas temu miałam ochotę zrobić coś w rodzaju selerowego dauphinoise (klasycznie to zapiekanka z ziemniaków pokrojonych w plasterki i zalanych śmietaną), ale po lekturze książki The Flavour Thesaurus postanowiłam posunąć ten eksperyment dalej. Wprawdzie autorka nie pisze o selerze korzeniowym, a naciowym, ale zdecydowałam się zaryzykować i połączyłam ten pierwszy z niebieskim serem pleśniowym i orzechami włoskimi.
To zdecydowanie najlepsze selerowe danie, jakie w życiu jadłam. Obroni się samodzielnie albo jako dodatek do mięsa. Moje uczucie do selera jest teraz jeszcze bardziej gorące.
2 porcje (jako samodzielne danie)
4 porcje (jako dodatek)
Piekarnik nagrzałam do 180° C. Żaroodporne naczynie wysmarowałam masłem i ułożyłam w nim plasterki selera.
Mleko, kremówkę, ser, bulion zagotowałam, zmniejszyłam ogień i mieszałam, aż ser się rozpuścił. Doprawiłam pieprzem, nie soliłam, bo ser jest dość słony.
Seler zalałam sosem, posypałam orzechami, przykryłam naczynie kawałkiem folii aluminiowej i piekłam przykryte przez około 30 minut. Następnie odkryłam i piekłam kolejne 15 minut.
Serwowałam ćwiartki zapiekanki (po pokrojeniu z naczynia z łatwością wyciągnęłam je za pomocą szpatułki) z piersią kurczaka, nadzianą serkiem kremowym i pieczoną w szynce włoskiej.
Smacznego.