Recenzje

„Zjawa” – legenda Nebraski, czyli wokół „Pięcioksięgu Sokolego Oka”

ZjawaGłówna postać „Zjawy” – Hugo Glass – był prawie równolatkiem Jamesa Fenimore’a Coopera, jednego z najsłynniejszych amerykańskich autorów powieści przygodowych. Aż dziw, że nie został bohaterem, któregoś z opowiadań Skórzanej Pończochy, znanych, jako cykl „Pięcioksięgu przygód Sokolego Oka”. Tym bardziej że wielokrotnie Cooper w swoich książkach operował terenami i bohaterami, które przemierzał i z którymi stykał się traper Glass, gdzieś na pograniczu Wielkich Równin, Wielkich Jezior, Zatoki Hudsona i Gór Skalistych. Wprawdzie powieściopisarz fabuły swoich książek umieszczał w końcu wieku siedemnastego, to wizja Iñárritu wcale widzów „Zjawy” nie przenosi w czasy sto lat późniejsze. Pierwsze sceny filmu w jakimś sensie to potwierdzają. Tym bardziej, jeśli widz czerpie swoją wiedzę raczej z książek i filmów przygodowych niż literatury historycznej. Chociaż i w tym przypadku należałoby skupić się na informacjach, jaką bronią posługiwano się wówczas na północy Stanów Zjednoczonych, dokąd w tamtych czasach zapuszczali się myśliwi po skóry jeleni, wapiti, bobrów i niedźwiedzi, kto organizował wyprawy, które z indiańskich plemion żyły wówczas na pograniczu Stanów Zjednoczonych i Kanady, biorąc pod uwagę ich migracje spowodowane walkami z Amerykanami, Francuzami, Indianami Wielkich Równin, tudzież krótkie przymierza i krwawe wojny o tereny łowieckie. Reżyser nie zawraca sobie głowy takimi drobiazgami. Hugo Glass jest w dużej mierze prawdziwy, zgodny z oficjalnym krótko opisanym, acz legendarnym, życiorysem. Prawdopodobnie wdowiec po Paunisce, czyli przebywał wśród tego plemienia na terenach Nebraski. Mógł mieć z nią syna, którego utratę reżyser wykorzystuje w pierwszej części obrazu dla spotęgowania samotności bohatera i podkreślenia okrucieństw na styku tak zwanej cywilizacji białego człowieka i pierwotnych mieszkańców terenów gdzieś w pobliżu źródeł Missouri. Sama wyprawa myśliwska mogła mieć miejsce, nazwiska biorących w niej udział i tych, którzy porzucili Glassa na pewną śmierć, są znane historii, tak samo jak straszliwy incydent z niedźwiedziem grizzly, żerującym wszakże mniej więcej na tych terenach. Tutaj Iñárritu trzyma się faktów. Także w przypadku nazw indiańskich plemion idzie śladem historii Glassa. Przyjmując za prawdę jego życie wśród Paunisów, wprowadza do fabuły konflikt z Arikarami. I mieści się to w ówczesnej geografii i historii ziem przemierzanych przez myśliwych kapitana Henry’ego.

„Ostatni Mohikanin” Manna z 1992 roku epatował nas zielenią lasu, wyrazistym deszczem, urzekającym brązem ziemi i prawie jaskrawą stalą skał. Niebo było błękitne, zaś bohaterowie zgrabni, szybcy i niezwykle szekspirowsko dramatyczni w swoim okrucieństwie. Nie wiem, jak rzecz się ma z „Tropicielem śladów”, który został wyprodukowany dziesięć lat temu przez Kanadyjczyków. W każdym razie Chingachgooka gra w filmie jeden z najbardziej utytułowanych odtwórców indiańskich ról Graham Greene, podobnie zresztą jak odtwórca tej samej roli w „Ostatnim Mohikaninie” Russell Means czy Wes Studi. W „Zjawie” reżyser nie daje zbyt wiele szans Indianom. W wizjach na granicy życia i śmierci, tak przecież bliskim pierwszym mieszkańcom obu Ameryk, pojawia się jedynie żona Glassa – Grace Dove, z pochodzenia Indianka Shuswap. Potem jej miejsce zajmuje uratowana przez niego z rąk Francuzów – Powaqa, grana przez Indiankę Dene, Melaw Nakehk’o. Obie reprezentują oczywiście tak zwane Pierwsze Narody Kanady. Mimo że film zdaje się operować jedynie indiańskim tłem dla dramatu Glassa, to owo tło jest ciągłe, jak deszcz, śnieg, brunatne chmury, szczyty gór i lodowata Missouri. Za Glassem i Francuzami, którzy porwali Powaqę podążają Arikarowie. Od czasu do czasu, podobnie w tym samym tempie kamera zbliża widza do przyrody Nebraski, mamy przed oczami twarz ojca Powaqi, starego (wodza?) Arikarów. Są to zbliżenia znakomite.

Wydaje się, że z filmu na film Indianie w kinematografii nabierają właściwego im obrazu, zgodnego z etnograficznymi i historycznymi wiadomościami. Nie jest to obraz ani wyidealizowany, ani pogardliwy. Być może droga do realności pierwszych narodów Ameryk zaczęła się gdzieś od „Człowieka zwanego Koniem”, przez „Tańczącego z Wilkami”, „Geronima” i poniekąd „Ostatniego Mohikanina”, oczywiście biorąc pod uwagę trudności z ucieczką od mocno zakorzenionych w świadomości Europejczyków i Amerykanów stereotypów. Iñárritu ma prawo zbaczać nieco w kierunku przygodowej fantazji, bo skupia się wszakże na postaci Hugo Grassa, czerpiąc w dużej mierze z autora „Ostatniego Mohikanina” obrazy amerykańsko-kanadyjskiej przyrody i trudów białego trapera w środowisku mu nieprzyjaznym, chociaż znanym prawie dogłębnie. Tak samo jak widz, który widząc okrucieństwo białych i czerwonoskórych, może podświadomie sięgać pamięcią do przeczytanych niegdyś „Złota Gór Czarnych” Szklarskich, „Geronima żywot własny”, „Czarnego Łosia: Opowieść indiańskiego szamana”, „Światło w lesie”, albo „Pochowaj me serce w Wounded Knee”.

Czy reżyser staje po stronie pierwotnych mieszkańców źródeł Missouri? Niewykluczone. Postać bezinteresownego Paunisa ratującego od śmierci głodowej Glassa to przejmujący krzyk Iñárritu. Dając życie białemu myśliwemu, zawisa na drzewie z tabliczką z napisem jakże tragicznie kwitującym ówczesne czasy aż po połowę następnego wieku! Czyż nie daje to skojarzeń nie tylko z amerykańskim rasizmem, ale także jakieś oskarżenie wysunięte w kierunku cywilizacji chrześcijańskiej, która nie tylko jest obłudna i kołtuńska w krzewieniu kultury białego człowieka wśród ludów zamieszkujących tereny interesujące ekonomicznie rządy angielskie, francuskie, amerykańskie, hiszpańskie, lecz powiela, nie zdając sobie z tego sprawy, akt ukrzyżowania – powieszenia za życie innych. Paunis zostaje zamęczony przez białych. Ratuje Glassa. Francuzi gwałcą młodą Arikarę. Glass ją ratuje. Ojciec Powaqi spłaca dług… Po której zatem stronie jest miłość bliźniego i odkupienie grzechów? Czy w ogóle są jakieś strony?

Nie można nie być wdzięczny za wciskającą w kinowy fotel akcję. Aczkolwiek wciskanie pewnie nie byłoby tak boleśnie przejmujące, gdyby nie szczegóły kolejnych sekwencji wynikających ze znakomitych operacji kamerą przyrody na granicy późnej jesieni i zimy, gdzie nie tropiący Arikarowie, ani pijani Francuzi są największym wrogiem Glassa, lecz jego współtowarzysze i grizzly, opisany w wielu „indiańskich” powieściach, jak choćby u Karola Maya, jako najgroźniejszy przeciwnik człowieka. Grizzly – potomek niedźwiedzia jaskiniowego. Pazury grizzly, zwyczajem traperów i indiańskich wojowników, zawisają na szyi Glassa. Wiemy, że człowiek noszący taki dowód odwagi jest poważany i podziwiany na Dzikim Zachodzie. Należy mu się ogromny szacunek. Tym bardziej, jeśli zabił niedźwiedzia gołymi rękoma. Szkot-Irlandczyk oddaje trofeum za surowe mięso bizona. Gest, który rozumie Paunis, wcześniej zrozumiał Jim Bridger, ów naszyjnik Glassowi wykonujący. Bridger to całkiem interesująca postać, która mogła w pewnym momencie zastąpić Glassowi zabitego przez Johna Fitzgeralda syna. Fitz, najgroźniejszy, najbardziej bezkompromisowy przeciwnik Glassa scena za sceną zamienia film przygodowy w western, pojedynek, w zimowe „15.10 do Yumy”, lub „W samo południe”. Żeby stanęli naprzeciwko siebie, obaj muszą brnąć przez błota i nurzać się w prawie już mroźnych rzęsistych, trwających tygodniami, deszczach. Przejść przez śniegi, przespać w na pół odsłoniętych norach, czasami przy jedynie tlących się wilgotnych gałązkach sosen i świerków, płynąć lodowatym nurtem Missouri.

Iñárritu rozpoczął swoją przygodę z filmem długometrażowym szesnaście lat temu. Prawie każdy jego obraz zdobywał nagrody amerykańskie lub europejskie. Nie raz pomagali mu w tym znakomici hollywoodzcy aktorzy. W „Zjawie” oczywiście Leonardo DiCaprio, w „Babel” z 2006 roku – Brad Pitt. O Michaelu Keatonie, co skończyło się dwa lata temu Oscarem, i Seannie Pennie nie wspominając…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.